niedziela, 17 kwietnia 2011

Tym razem nie o dzieciach

   Jak to często bywa w dzisiejszych czasach  moje wykształcenie okazałało się niewystarczające, by załapać się na fotel prezesa, albo chociaż na jakiś inny fotel, byle na dłużej i za rozsądną płacę. Wpadłam więc na pomysł, by uzupełnić edukację, co w zamierzeniach miało przybliżyć mnie do upragnionego i wysoce opłacalnego etatu. Po drodze przyszło się jednak zmierzyć z "prozą życia" jak to śpiewał Perfect. Notatki robić trzeba, co nieco uczyć się  też.  Któregoś dnia zeskanowałam swoje zapiski dla nieobecnych na zajęciach i przesłałam mailem.
   Jakież było moje oburzenie, gdy jakiś czas później dostałam sms-a z prośbą o przepisanie notatek na komputerze, bo trudno je (rzekomo!) odczytać. Jak to możliwe, skoro specjalnie się starałam, niemalże kaligrafowałam!
   Buzując energią pomaszerowałam do męża i podstawiłam mu pod nos zeszyt.
   "No, powiedz, czy tego nie da się odczytać?!"
   Na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia, widać było, że za wszelką cenę stara się, by wyszło na moje. Po kilku nieudanych próbach wyartykułowania czegoś sensownego poddał się:
   "Nie wiem, co tu pisze."
   Żaden balon tak szybko nie oklapł, jak ja wtedy. Notatki przepisałam tym razem. Z nowymi już się jednak nie wyrywam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz