Latem. Karmię króliki, a Julek (5 lat) jak zwykle klepie. Przy okazji „bawimy się” w Harrego Pottera. Mój wkład do zabawy, ze względu na targanie skrzynki ze skoszoną trawą i kubełka z ziarnem, ogranicza się do posapywania, o przepraszam – potakiwania w odpowiednich momentach. Nie na długo jednak.
„Hermiona” – zwraca się do mnie Julek konspiracyjnym tonem- „Ja to bez przerwy jestem chory, mam katar i wzdęcia. Katar to mi przeszedł dopiero latem.” – i dalej na tym samym wdechu: -„Mamusiu, a co to są wzdęcia?”
Trudno silić się na elokwencję, gdy upał sprawia, że ma się ochotę tylko na to, by gdzieś się zaszyć w cieniu ze szklanką czegoś chłodnego do picia, a poza tym, co tu kryć, momentami traci się wątek w tym ciągłym jego gadaniu. Muszę się przyznać, że palnęłam bez zastanowienia:
„To wtedy, jak się ma duży brzuch”.
„Mamusiu, a tatuś ma wzdęcia?”
Ręce mi opadły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz