niedziela, 24 kwietnia 2011

Uszko

   Adaś (akuratnie 2 latka) na plaży w Chłopach - zapiaszczył sobie rurkę od termosiku. Żeby mógł się napić, dałam mu  kubeczek, który był w komplecie, z poleceniem, żeby trzymał go za uszko, to mu naleję soku.
   Tymczasem nasz Adaśko wziął do rączki kubeczek i przytrzymał go za uszkiem... swoim.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Tym razem nie o dzieciach

   Jak to często bywa w dzisiejszych czasach  moje wykształcenie okazałało się niewystarczające, by załapać się na fotel prezesa, albo chociaż na jakiś inny fotel, byle na dłużej i za rozsądną płacę. Wpadłam więc na pomysł, by uzupełnić edukację, co w zamierzeniach miało przybliżyć mnie do upragnionego i wysoce opłacalnego etatu. Po drodze przyszło się jednak zmierzyć z "prozą życia" jak to śpiewał Perfect. Notatki robić trzeba, co nieco uczyć się  też.  Któregoś dnia zeskanowałam swoje zapiski dla nieobecnych na zajęciach i przesłałam mailem.
   Jakież było moje oburzenie, gdy jakiś czas później dostałam sms-a z prośbą o przepisanie notatek na komputerze, bo trudno je (rzekomo!) odczytać. Jak to możliwe, skoro specjalnie się starałam, niemalże kaligrafowałam!
   Buzując energią pomaszerowałam do męża i podstawiłam mu pod nos zeszyt.
   "No, powiedz, czy tego nie da się odczytać?!"
   Na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia, widać było, że za wszelką cenę stara się, by wyszło na moje. Po kilku nieudanych próbach wyartykułowania czegoś sensownego poddał się:
   "Nie wiem, co tu pisze."
   Żaden balon tak szybko nie oklapł, jak ja wtedy. Notatki przepisałam tym razem. Z nowymi już się jednak nie wyrywam...

środa, 13 kwietnia 2011

U okulisty

   Wybrałam się z Julkiem (11 lat) i Adasiem (8 lat) na badania kontrolne do okulisty. Przyjęła nas starsza pani, bardzo uprzejma. Oby takich więcej w służbie zdrowia...

   Jako pierwszy na fotelu zasiadł Adaś i przyłożył do oka okulary z przesłoniętym jednym okiem. Gdy doktor wskazała mu  podświetlony rządek, przeczytał bez zająknięcia:
   "Yznrf".
   "Po jednej literce, proszę" - urzejmie nakierowała go pani doktor.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Nieobecni nie mają głosu.

   To prawda stara jak świat. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że jest jej świadom mój Adaś (rok i 7 miesięcy). Ale po kolei...

   Męża nie było w domu.  Poszedł na noc do pracy, żeby zarobić na utrzymanie wszystkich naszych głodomorów. Tymczasem Adaśko usikał się, jak mało kiedy. Był w pielusze tetrowej, bo pampersa zakładałam mu dopiero przed północą, toteż trzeba go było rozbierać do rosołu. Besztam więc go zmarszczywszy srogo brwi:
   "No, kto tak sika!?"
   "Tata."
free counters

sobota, 9 kwietnia 2011

Rrrrrrrrr

   Julek (5 lat) nauczył się wreszcie mówić "r". Przełamał się, jak był u moich rodziców. (Podejrzewam, że mama wałkowała to z nim do znudzenia...). Zanosiło się na to już od paru dni, bo zaczynał mówić takie francuskie "ghrr".
     Gdy po niego przyjechałam, przywitał mnie:
    "A, wiesz, co ja już umiem mówić? RYBA!" Przez jakiś czas wstawiał potem "r" wszędzie, czy trzeba, czy nie trzeba. Brzmiało to szczególnie komicznie, gdy mówił o sobie "Jurek".

czwartek, 7 kwietnia 2011

Wzdęcia

   Latem. Karmię króliki, a Julek (5 lat) jak zwykle klepie. Przy okazji „bawimy się” w Harrego Pottera. Mój wkład do zabawy, ze względu na targanie skrzynki ze skoszoną trawą i kubełka  z ziarnem, ogranicza się do posapywania, o przepraszam – potakiwania w odpowiednich momentach. Nie na długo jednak.
   „Hermiona” – zwraca się do mnie Julek konspiracyjnym tonem- „Ja to bez przerwy jestem chory, mam katar i wzdęcia. Katar to mi przeszedł dopiero latem.” – i dalej na tym samym wdechu: -„Mamusiu, a co to są wzdęcia?”
   Trudno silić się na elokwencję,  gdy upał sprawia, że ma się ochotę tylko na to, by gdzieś się zaszyć w cieniu ze szklanką czegoś chłodnego do picia, a poza tym, co tu kryć, momentami traci się wątek w tym ciągłym jego gadaniu. Muszę się przyznać, że palnęłam bez zastanowienia:
   „To wtedy, jak się ma duży brzuch”.
   „Mamusiu, a tatuś ma wzdęcia?”
   Ręce mi opadły.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Dawna forma życia

   Któregoś dnia Julek (5 lat) pyta mnie:
   "Mamusiu, a co to jest dawna forma życia?"
   No to mu tłumaczę, że to taka istota, która żyła dawno temu, a teraz już jej nie ma.
   "Ach, to tak, jak moja babcia przyszywana!" (pomyliło mu się z prababcią).

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Brak wyczucia

Kiedyś zagoniłam Julka do mycia zębów. A on patrzy na mnie z kwaśną miną i mówi:
   "Myślałem, że ci to nie przyjdzie do głowy..."

niedziela, 3 kwietnia 2011

Imię dla zwierzaka

Kupiliśmy dzieciom wymarzone szczury, a właściwie szczurzyce.  Julek miał wtedy 8, a Adaś 4 lata. Po zapakowaniu ich do podróżnego pudełka z otworami wentylacyjnymi, maszerujemy do samochodu, pytam chłopaków, jak je nazwą.
   "Rabcia" -oświadcza Julek.
   Adaś też nie zastanawiał sie długo i wypalił :
   "Rybik".
   Do dziś nie wiem, skąd mu to przyszło na myśl.

To przecież oczywiste

Adaś (7,5 roku) przyszedł zziajany z dworu. Chce mu sie pić. Może być herbata.
   "Jaką chcesz?" - pytam-"Rozpuszczalną, czy zwykłą? Mam zaparzoną esencję, więc mogę ci zrobić i taką, i taką."
   "Taką."
   "To znaczy jaką?"
   "TAKĄ!"
   "Ale rozpuszczalną, czy zwykłą?!"
   "No, przecież mówię, że rozpuszczalną" -odpowiada zirytowany.

"A kochał ją, że aż strach"

Tytuł postu jest cytatem z lubianej przeze mnie pisarki, Anny Brzezińskiej. Wydaje mi się, że jest tu jak najbardziej na miejscu.

Julek (5-6 lat) wyznał mi kiedyś szczerze, aż do bólu (oczywiście mojego....):
   "Wiesz, mamusiu, tak cię kocham, że jakbyś umarła, byłoby mi strasznie smutno, a jakby jeszcze umarła twoja mama, byłoby mi tak smutno, że aż strach".

Ornitologiczny dysonans

   Adam (7,5 roku) zainteresował się dźwigami budowlanymi. Pyta mnie kiedyś, jak one się nazywają. Więc błysnęłam wiedzą, że mianowicie żurawie. Jak będzie chciał, możemy takie zobaczyć, bo w Zawierciu budują nowy blok i stoi tam między innymi jeden extra, czerwony żuraw. Nie minęły może dwa dni, a wybieramy się do rzeczonego miasta po buty. Dojeżdżamy do obiecywanego urządzenia, a Adaś krzyczy rozentuzjazmowany:
   "Są te pawie!"

sobota, 2 kwietnia 2011

Primaaprilisowa wpadka

   Prima aprilis. Idziemy z Adaśkiem (7 i 1/2 lat) do szkoły. Po drodze podziwiamy trzycentymetrowego, czarnego żuka z guzkami na skrzydłach pokrywowych. Piękny. Ale takim rodzajem piękna, które ma sie ochotę podziwiać właśnie na odległość. Bezpieczną.
   Przy okazji informuję Adasia, jaki dziś dzień, niech będzie przygotowany, że pani może będzie chciała ich zrobić w balona. Mały zaczął od razu obmyślać, czym tu zaskoczyć kolegów, żeby dali się nabrać.
   W pewnym momencie rzucam do niego lekko przerażonym głosem:
   "Adaś, masz żuka na kapturze!"
   "Zdejmij go!"
   "Kiedy się brzydzę!"
   Widzę konsternację w jego oczach, więc uświadamiam go usłużnie, że jest prima aprilis. Zrobił zaciętą minę i prawię słyszę, jak mu się zaczęły obracać trybiki. Czekam,co wymyśli. Tuż przed budynkiem szkoły mówi zdziwionym tonem:
   "Mama, masz żabę na żabie". Po chwili uświadamia sobie, co powiedział i śmiejemy się już oboje aż do szatni.

Metalowy zapas do oka

Dopiero co wsiedliśmy do nagrzanego jak piec auta. Upał jak sto pieronów. Albo i większy. Julek (ze 6-7 lat) marudzi na tylnym siedzeniu.
   "Mamo, MAMO, mogę metalowy zapas do oka?"
   "?!"
   Patrzymy na siebie z mężem nie rozumiejąc, o co tym razem chodzi naszemu pierworodnemu.
   "Co ty chcesz, właściwie?"
   "No, metalowy zapas. Do oka." - powtarza powoli. Oczyma wyobraźni widzę, jak mówi do nas, tłumoków, dużymi literami. Nic to jednak nie pomaga. Ni w ząb nie pojmuję, o co mu chodzi.
   "Strasznie mi zaschło w gardle!"
   "Aaaa! Żelazny zapas! Teraz jesteśmy w domu" - wykrzykuję uradowana tym, że zdołałam rozszyfrować enigmatyczną prośbę mojego dziecka.
   Otóż, chodziło mu o butelkę wody, którą wozimy w schowku. Butelka leży tam od czasu, gdy Julek zatarł sobie oko jakimś paprochem ze zjeżdżalni przy olkuskim McDonaldzie, a przyznał się dopiero do tego, gdy odjechaliśmy dobrych parę kilometrów, więc nie było sensu się wracać do tamtejszej toalety. Musiał wytrzymać do domu z przemyciem oka, resztę drogi przejechał z zamkniętymi powiekami, bo w ten sposób mniej go drażniło.
   Następnego dnia kupiłam małą butelkę wody z dziubkiem, którą wpakowałam do schowka, uprzednio poinformowawszy wszystkich, że nie wolno jej ruszać pod groźbą utraty życia, chyba, że komuś wpadło coś akurat do oka, albo się skaleczył - żeby była świeża do przemycia.
   A nazwałam ją "żelaznym zapasem".