wtorek, 1 marca 2011

Na jagody

  Julek miał jakieś 2,5 roku, kiedy wybrałam się z nim i moją mamą do lasu na jagody. Było ich zatrzęsienie, chciałoby się je wszystkie zebrać, a tu małemu co rusz się nudzi i trzeba go jakoś zabawiać. Wpadłam w pewnym momencie na "super pomysł", żeby mu dać do oglądania gąsienicę, którą wypatrzyłam na gałązce - taką niedużą, zieloną, niewłochatą.
  Jestem biologiem i żadne z moich dzieci nie boi się specjalnie, ani nie brzydzi zwierząt, bez względu na to czy mają oślizłe ciało, czy może jakoś szczególnie dużo nóg. Julek był zachwycony. A ja mogłam się oddać temu, po co do lasu przyjechałam.
  W pewnym momencie coś mnie tknęło. Za długo było cicho. Każdy, kto ma dzieci zdaje sobie sprawę, że jest to nader niepokojący objaw. Ogarnęłam spojrzeniem sytuację. Nie było "maskotki".
-Julciu, a gdzie jest gąsienica?
  Cisza.
 W zasadzie mogłam podejrzewać, że mu po prostu spadła. Drążyłam jednak temat.
-No, gdzie masz gąsieniczkę?
  Po pewnym czasie palec podniósł się do góry. Nie zaskoczyłam od razu. A potem opadła mi szczęka ze zdumienia.
  Mały wpakował sobie gąsienicę do... nosa. Oczami wyobraźni widziałam przerażone zwierzę, jak brnie do nasady nosa, a laryngolog przy pomocy kleszczy usiłuje wyciągnąć je na światło dzienne. Wśród sosenek raczej trudno jednak napatoczyć się na lekarza specjalistę, jak tu więc samemu skłonić larwę do wyjścia na zewnątrz?
  Tylko bez paniki!
  Na szczęście Julek umiał porządnie smarkać w chusteczkę. Gąsienica cała i zdrowa, choć cokolwiek klejąca opuściła jego kinol. A mnie odechciało się zbierania jagód.

1 komentarz:

  1. Ach te dzieciaki, co one potrafią wymodzić. Moja 8,5 miesięczna Zosia odkręciła sama ostatnio nakrętkę przy kaloryferze, a jakieś 1,5 miesiąca temu wygrzebała mech z doniczki i napakowała go sobie do buzi ;)

    OdpowiedzUsuń