sobota, 19 listopada 2011

Męski zmysł estetyki

Julian zauważył, że zmieniłam kolor lakieru do paznokci (chwała mu za to, bo mam wątpliwości, czy mąż zauważył, że je w ogóle maluję...). A więc spostrzegł różnicę i nie powstrzymał się od komentarza:
  -"Fajny masz ten nowy lakier. Całkiem jak kuper żuka gnojarza!" (był granatowy:P)

czwartek, 8 września 2011

Siadaj , Babciu!

Kajetan (rok i jeden miesiąc) koniecznie chciał dotknąć świeżo malowanych drzwi, które suszyły się położone na ławce. Jednak babcia zajmująca się nim była zbyt czujna, by udało mu się to zrobić. Nasza pociecha wpadła więc na iście diabelski plan (strach myśleć, co będzie, gdy dorośnie...).

Poczłapała swoim kaczkowatym truchcikem do małego stołeczka i poklepała go patrząc wymownie na babcię, żeby sobie usiadła. Taborecik był oddalony od drzwi o jakieś trzy metry. Był też niski. Babcia zachwycona, że wnusio zaproponował jej odpoczynek, zasiadła. Nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, a Kajtek w te pędy ruszył do kuszących go drzwi. Na szczęście zdołała się jakoś pozbierać (ach, ten refleks ex przedszkolanki...) i dopadła go nim łapki mu się przykleiły do lakieru. Biedak próbował tej sztuczki z babcią jeszcze ze dwa razy. Nauczona doświadczeniem nie dała się jednak zaskoczyć. Kajetan był niepocieszony.

wtorek, 12 lipca 2011

Trudne pytanie

Adam (wtedy jakieś 7 lat) zadał mi kiedyś pytanie:
-"Mamusiu, a ty to byłaś kiedyś młoda?"

czwartek, 16 czerwca 2011

Nie pusce lyby!

Parę dni przed Bożym Narodzeniem. Adaś ma 2,5 roku. Kupiliśmy karpie i daliśmy je do wanny. Adaś nie mógł się nadziwić wielkim rybom pływającym tak blisko niego. Nie chciał za żadne skarby świata wyjść z łazienki. W końcu mąż zostawił go tam zgasiwszy światło w nadziei, że ciemność go zniechęci i wyjdzie na oświetlony przedpokój. Nic z tego! Po pewnym czasie dał się natomiast słyszeć buntowniczy głos Adasia:
-"Nie pusce! Nie pusce! Nie pusce lyby!"
Kiedy tknięta dziwnym przeczuciem wpadłam do łazienki, zobaczyłam, jak tuli do siebie karpia...

niedziela, 24 kwietnia 2011

Uszko

   Adaś (akuratnie 2 latka) na plaży w Chłopach - zapiaszczył sobie rurkę od termosiku. Żeby mógł się napić, dałam mu  kubeczek, który był w komplecie, z poleceniem, żeby trzymał go za uszko, to mu naleję soku.
   Tymczasem nasz Adaśko wziął do rączki kubeczek i przytrzymał go za uszkiem... swoim.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Tym razem nie o dzieciach

   Jak to często bywa w dzisiejszych czasach  moje wykształcenie okazałało się niewystarczające, by załapać się na fotel prezesa, albo chociaż na jakiś inny fotel, byle na dłużej i za rozsądną płacę. Wpadłam więc na pomysł, by uzupełnić edukację, co w zamierzeniach miało przybliżyć mnie do upragnionego i wysoce opłacalnego etatu. Po drodze przyszło się jednak zmierzyć z "prozą życia" jak to śpiewał Perfect. Notatki robić trzeba, co nieco uczyć się  też.  Któregoś dnia zeskanowałam swoje zapiski dla nieobecnych na zajęciach i przesłałam mailem.
   Jakież było moje oburzenie, gdy jakiś czas później dostałam sms-a z prośbą o przepisanie notatek na komputerze, bo trudno je (rzekomo!) odczytać. Jak to możliwe, skoro specjalnie się starałam, niemalże kaligrafowałam!
   Buzując energią pomaszerowałam do męża i podstawiłam mu pod nos zeszyt.
   "No, powiedz, czy tego nie da się odczytać?!"
   Na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia, widać było, że za wszelką cenę stara się, by wyszło na moje. Po kilku nieudanych próbach wyartykułowania czegoś sensownego poddał się:
   "Nie wiem, co tu pisze."
   Żaden balon tak szybko nie oklapł, jak ja wtedy. Notatki przepisałam tym razem. Z nowymi już się jednak nie wyrywam...

środa, 13 kwietnia 2011

U okulisty

   Wybrałam się z Julkiem (11 lat) i Adasiem (8 lat) na badania kontrolne do okulisty. Przyjęła nas starsza pani, bardzo uprzejma. Oby takich więcej w służbie zdrowia...

   Jako pierwszy na fotelu zasiadł Adaś i przyłożył do oka okulary z przesłoniętym jednym okiem. Gdy doktor wskazała mu  podświetlony rządek, przeczytał bez zająknięcia:
   "Yznrf".
   "Po jednej literce, proszę" - urzejmie nakierowała go pani doktor.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Nieobecni nie mają głosu.

   To prawda stara jak świat. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że jest jej świadom mój Adaś (rok i 7 miesięcy). Ale po kolei...

   Męża nie było w domu.  Poszedł na noc do pracy, żeby zarobić na utrzymanie wszystkich naszych głodomorów. Tymczasem Adaśko usikał się, jak mało kiedy. Był w pielusze tetrowej, bo pampersa zakładałam mu dopiero przed północą, toteż trzeba go było rozbierać do rosołu. Besztam więc go zmarszczywszy srogo brwi:
   "No, kto tak sika!?"
   "Tata."
free counters

sobota, 9 kwietnia 2011

Rrrrrrrrr

   Julek (5 lat) nauczył się wreszcie mówić "r". Przełamał się, jak był u moich rodziców. (Podejrzewam, że mama wałkowała to z nim do znudzenia...). Zanosiło się na to już od paru dni, bo zaczynał mówić takie francuskie "ghrr".
     Gdy po niego przyjechałam, przywitał mnie:
    "A, wiesz, co ja już umiem mówić? RYBA!" Przez jakiś czas wstawiał potem "r" wszędzie, czy trzeba, czy nie trzeba. Brzmiało to szczególnie komicznie, gdy mówił o sobie "Jurek".

czwartek, 7 kwietnia 2011

Wzdęcia

   Latem. Karmię króliki, a Julek (5 lat) jak zwykle klepie. Przy okazji „bawimy się” w Harrego Pottera. Mój wkład do zabawy, ze względu na targanie skrzynki ze skoszoną trawą i kubełka  z ziarnem, ogranicza się do posapywania, o przepraszam – potakiwania w odpowiednich momentach. Nie na długo jednak.
   „Hermiona” – zwraca się do mnie Julek konspiracyjnym tonem- „Ja to bez przerwy jestem chory, mam katar i wzdęcia. Katar to mi przeszedł dopiero latem.” – i dalej na tym samym wdechu: -„Mamusiu, a co to są wzdęcia?”
   Trudno silić się na elokwencję,  gdy upał sprawia, że ma się ochotę tylko na to, by gdzieś się zaszyć w cieniu ze szklanką czegoś chłodnego do picia, a poza tym, co tu kryć, momentami traci się wątek w tym ciągłym jego gadaniu. Muszę się przyznać, że palnęłam bez zastanowienia:
   „To wtedy, jak się ma duży brzuch”.
   „Mamusiu, a tatuś ma wzdęcia?”
   Ręce mi opadły.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Dawna forma życia

   Któregoś dnia Julek (5 lat) pyta mnie:
   "Mamusiu, a co to jest dawna forma życia?"
   No to mu tłumaczę, że to taka istota, która żyła dawno temu, a teraz już jej nie ma.
   "Ach, to tak, jak moja babcia przyszywana!" (pomyliło mu się z prababcią).

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Brak wyczucia

Kiedyś zagoniłam Julka do mycia zębów. A on patrzy na mnie z kwaśną miną i mówi:
   "Myślałem, że ci to nie przyjdzie do głowy..."

niedziela, 3 kwietnia 2011

Imię dla zwierzaka

Kupiliśmy dzieciom wymarzone szczury, a właściwie szczurzyce.  Julek miał wtedy 8, a Adaś 4 lata. Po zapakowaniu ich do podróżnego pudełka z otworami wentylacyjnymi, maszerujemy do samochodu, pytam chłopaków, jak je nazwą.
   "Rabcia" -oświadcza Julek.
   Adaś też nie zastanawiał sie długo i wypalił :
   "Rybik".
   Do dziś nie wiem, skąd mu to przyszło na myśl.

To przecież oczywiste

Adaś (7,5 roku) przyszedł zziajany z dworu. Chce mu sie pić. Może być herbata.
   "Jaką chcesz?" - pytam-"Rozpuszczalną, czy zwykłą? Mam zaparzoną esencję, więc mogę ci zrobić i taką, i taką."
   "Taką."
   "To znaczy jaką?"
   "TAKĄ!"
   "Ale rozpuszczalną, czy zwykłą?!"
   "No, przecież mówię, że rozpuszczalną" -odpowiada zirytowany.

"A kochał ją, że aż strach"

Tytuł postu jest cytatem z lubianej przeze mnie pisarki, Anny Brzezińskiej. Wydaje mi się, że jest tu jak najbardziej na miejscu.

Julek (5-6 lat) wyznał mi kiedyś szczerze, aż do bólu (oczywiście mojego....):
   "Wiesz, mamusiu, tak cię kocham, że jakbyś umarła, byłoby mi strasznie smutno, a jakby jeszcze umarła twoja mama, byłoby mi tak smutno, że aż strach".

Ornitologiczny dysonans

   Adam (7,5 roku) zainteresował się dźwigami budowlanymi. Pyta mnie kiedyś, jak one się nazywają. Więc błysnęłam wiedzą, że mianowicie żurawie. Jak będzie chciał, możemy takie zobaczyć, bo w Zawierciu budują nowy blok i stoi tam między innymi jeden extra, czerwony żuraw. Nie minęły może dwa dni, a wybieramy się do rzeczonego miasta po buty. Dojeżdżamy do obiecywanego urządzenia, a Adaś krzyczy rozentuzjazmowany:
   "Są te pawie!"

sobota, 2 kwietnia 2011

Primaaprilisowa wpadka

   Prima aprilis. Idziemy z Adaśkiem (7 i 1/2 lat) do szkoły. Po drodze podziwiamy trzycentymetrowego, czarnego żuka z guzkami na skrzydłach pokrywowych. Piękny. Ale takim rodzajem piękna, które ma sie ochotę podziwiać właśnie na odległość. Bezpieczną.
   Przy okazji informuję Adasia, jaki dziś dzień, niech będzie przygotowany, że pani może będzie chciała ich zrobić w balona. Mały zaczął od razu obmyślać, czym tu zaskoczyć kolegów, żeby dali się nabrać.
   W pewnym momencie rzucam do niego lekko przerażonym głosem:
   "Adaś, masz żuka na kapturze!"
   "Zdejmij go!"
   "Kiedy się brzydzę!"
   Widzę konsternację w jego oczach, więc uświadamiam go usłużnie, że jest prima aprilis. Zrobił zaciętą minę i prawię słyszę, jak mu się zaczęły obracać trybiki. Czekam,co wymyśli. Tuż przed budynkiem szkoły mówi zdziwionym tonem:
   "Mama, masz żabę na żabie". Po chwili uświadamia sobie, co powiedział i śmiejemy się już oboje aż do szatni.

Metalowy zapas do oka

Dopiero co wsiedliśmy do nagrzanego jak piec auta. Upał jak sto pieronów. Albo i większy. Julek (ze 6-7 lat) marudzi na tylnym siedzeniu.
   "Mamo, MAMO, mogę metalowy zapas do oka?"
   "?!"
   Patrzymy na siebie z mężem nie rozumiejąc, o co tym razem chodzi naszemu pierworodnemu.
   "Co ty chcesz, właściwie?"
   "No, metalowy zapas. Do oka." - powtarza powoli. Oczyma wyobraźni widzę, jak mówi do nas, tłumoków, dużymi literami. Nic to jednak nie pomaga. Ni w ząb nie pojmuję, o co mu chodzi.
   "Strasznie mi zaschło w gardle!"
   "Aaaa! Żelazny zapas! Teraz jesteśmy w domu" - wykrzykuję uradowana tym, że zdołałam rozszyfrować enigmatyczną prośbę mojego dziecka.
   Otóż, chodziło mu o butelkę wody, którą wozimy w schowku. Butelka leży tam od czasu, gdy Julek zatarł sobie oko jakimś paprochem ze zjeżdżalni przy olkuskim McDonaldzie, a przyznał się dopiero do tego, gdy odjechaliśmy dobrych parę kilometrów, więc nie było sensu się wracać do tamtejszej toalety. Musiał wytrzymać do domu z przemyciem oka, resztę drogi przejechał z zamkniętymi powiekami, bo w ten sposób mniej go drażniło.
   Następnego dnia kupiłam małą butelkę wody z dziubkiem, którą wpakowałam do schowka, uprzednio poinformowawszy wszystkich, że nie wolno jej ruszać pod groźbą utraty życia, chyba, że komuś wpadło coś akurat do oka, albo się skaleczył - żeby była świeża do przemycia.
   A nazwałam ją "żelaznym zapasem".

czwartek, 31 marca 2011

Szkoła nie dla ogrodnika

   Gdy zbliżał się moment, że Julek miał iść do zerówki, kategorycznie odmówił rozpoczęcia edukacji.
   Oświecił nas przy tym, że zamierza zostać ogrodnikiem, więc nie musi iść do szkoły. Był niepocieszony, gdy wyprowadziliśmy go z błędu co do faktu, że ogrodnicy jednak muszą zdobyć wykształcenie.

środa, 30 marca 2011

Trening czyni mistrza

   Julek zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nie wymawia wszystkiego jak należy. Jego wymowa dla nas zrozumiała, dla osób postronnych być może była denerwująca. W każdym bądź razie wujek Andrzej dla żartu podpuścił go, by ćwiczył wypowiadanie „R” na przykładzie historii, którą mu podpowiedział. Za  pierwszym razem nic z tego nie wyszło. Za drugim i kolejnym zresztą też, ale Julek się zawziął. Wieczorem, leżąc w łóżku, poinformował mnie , że zamierza sobie ćwiczyć. Utwierdziłam go w tym postanowieniu, a jakże, i zajęłam się swoimi sprawami. Niebawem usłyszałam dochodzące z jego pokoju mamrotanie:
-„Klól Kalol kupił klólowej Kalolinie kolale kololu kolalowego…”

wtorek, 22 marca 2011

Zestaw Głośnomówiący

Julek (4 lata, 7 m-cy) bez przerwy klepie. Dziób mu sie po prostu nie zamyka. Ciągle szuka towarzystwa, z którym (jak powiada) mógłby pogawędzić. Jest mu obojętne, czy to będziemy my, dziadki, czy sąsiadka, o ile się takowa napatoczy. Czasem jest to, trzeba przyznać, denerwujące, ale też budzi uśmiech na twarzy zwłaszcza, że często palnie coś tak śmiesznego, że można boki zrywać. Na przykład ostatnio, przy śniadaniu zaproponował ni z tego, ni z owego:
   -"Możecie mnie nazywać Zestaw Głośnomówiący".

wtorek, 8 marca 2011

Konkretna odpowiedź

   Wysłałam Julka  (4,5 roku) na górę do dziadków, żeby im zaniósł sałatkę w salaterce. Upomniałam go, żeby szedł ostrożnie, żeby mu nie wypadła z rąk. Nie minęła chwila, a on wraca z niewyraźną miną mającą się lada chwila zmienić w podkówkę i mówi:
   -Spadłem ze schodów i się udezyłem!"
   Oczywiście było mi go żal, ale też miałam przed oczami wizję sałatki rozpryśniętej na schodach i ścianach. Nie mówiąc już o skorupach ze salaterki. Więc pytam:
   -A kiedy to się stało, jak wchodziłeś na górę, czy schodziłeś w dół?"
  Odpowiedział mi rzeczowo:
   -"No, po plostu, jak spadałem!"

niedziela, 6 marca 2011

Polska w Unii

Rozmawialiśmy z Julkiem na temat wejścia Polski do Unii Europejskiej, o wspólnej walucie i możliwości swobodnego podróżowania po Europie (był to marzec 2004, a Julek miał 4 lata z hakiem). Tak podsumował naszą rozmowę:
  -"Jak już wejdziemy do Unii, to będziemy mogli jechać na wczasy do Hiszpanii, albo do Zawiercia!"

Słowotwórca

Julkowi (wtenczas 4 lata i 4 m-ce) udało się coś zrobić, z czego był szczególnie dumny. Nie pamiętam już, o co chodziło, ale swoje działania podsumował mówiąc do taty:
  -No widzis, jaki jestem sukcesny?!

wtorek, 1 marca 2011

Na jagody

  Julek miał jakieś 2,5 roku, kiedy wybrałam się z nim i moją mamą do lasu na jagody. Było ich zatrzęsienie, chciałoby się je wszystkie zebrać, a tu małemu co rusz się nudzi i trzeba go jakoś zabawiać. Wpadłam w pewnym momencie na "super pomysł", żeby mu dać do oglądania gąsienicę, którą wypatrzyłam na gałązce - taką niedużą, zieloną, niewłochatą.
  Jestem biologiem i żadne z moich dzieci nie boi się specjalnie, ani nie brzydzi zwierząt, bez względu na to czy mają oślizłe ciało, czy może jakoś szczególnie dużo nóg. Julek był zachwycony. A ja mogłam się oddać temu, po co do lasu przyjechałam.
  W pewnym momencie coś mnie tknęło. Za długo było cicho. Każdy, kto ma dzieci zdaje sobie sprawę, że jest to nader niepokojący objaw. Ogarnęłam spojrzeniem sytuację. Nie było "maskotki".
-Julciu, a gdzie jest gąsienica?
  Cisza.
 W zasadzie mogłam podejrzewać, że mu po prostu spadła. Drążyłam jednak temat.
-No, gdzie masz gąsieniczkę?
  Po pewnym czasie palec podniósł się do góry. Nie zaskoczyłam od razu. A potem opadła mi szczęka ze zdumienia.
  Mały wpakował sobie gąsienicę do... nosa. Oczami wyobraźni widziałam przerażone zwierzę, jak brnie do nasady nosa, a laryngolog przy pomocy kleszczy usiłuje wyciągnąć je na światło dzienne. Wśród sosenek raczej trudno jednak napatoczyć się na lekarza specjalistę, jak tu więc samemu skłonić larwę do wyjścia na zewnątrz?
  Tylko bez paniki!
  Na szczęście Julek umiał porządnie smarkać w chusteczkę. Gąsienica cała i zdrowa, choć cokolwiek klejąca opuściła jego kinol. A mnie odechciało się zbierania jagód.

czwartek, 24 lutego 2011

Lobota na poczcie

Poszłam na pocztę opłacić rachunki. Julek (4lata) oczywiście ze mną. Nudził sie chwilę przy stole (ileż można w końcu przeglądać ulotki) i podszedł do drugiego okienka, gdzie siedziała nowa, burkliwa pracownica. Julkowi zza blatu wystawały tylko oczy.
Nie byłby sobą, gdyby nie zagaił rozmowy.
-Plose pani, plose pani!
Kobieta nic.
-Plose pani, a jak się pani placuje?
-A, nie za dobrze. - odezwała się w końcu.
-O, to się pani namęcy... - śmiech zza okienka -Kiepska ta lobota, co nie?!
-Kiepska i mało płatna.-teraz już obie panie z okienka  miały problem z zachowaniem powagi.

niedziela, 13 lutego 2011


Co tam u ciebie, stonogo?

Julek dostał od dziadków pluszową stonogę. Świetnie. Przestał sie bawić w Harrego Pottera. Tyle, że zaczęły się rozmowy ze stonogą, dla której jak się łatwo domyśleć dubbing... załatwiam ja. Wygląda to tak, że Julek zagaduje do stonogi, a ja muszę odpowiadać w jej imieniu siląc się za każdym razem na orginalność.

Tego dnia miałam prawdziwe urwanie głowy. W domu jakby przeleciała trąba powietrzna, nic słodkiego w lodówce, a szwagry zapowiadają się, że będą za godzinkę. Musiałam posprzątać, upiec placek. Trudno sobie palcem trafić..., a co dopiero prowadzić konwersację w imieniu pluszowego stawonoga. Powiedziałam więc Julkowi, że teraz nie mogę, ale pobawię się z nim później. Nie przyjął tego do wiadomości i z pięć razy z rzędu zagadywał mnie coraz to gośniej: "Co tam u ciebie stonogo?" A gdy nie odpowiadałam, to się rozpłakał.  Wtedy mu zaczęłam od nowa tłumaczyć, że teraz wyjątkowo nie mam dla niego czasu i musi poczekać, aż z wszystkim zdążę i będę mogła znowu mówić za stonogę. Chwilę milczał. A potem wypalił: "Co tam u ciebie, mamusiu?"

środa, 9 lutego 2011

Porządkowe tęsknoty

Julek (4 lata) na różne sposoby usiłuje uniknąć robienia rzeczy, których nie lubi. Po powrocie z dworu przebrałam go w lżejsze ubranie - był listopad. Kazałam mu poskładać spodnie, co spotkało się z jego stanowczą odmową:
"Kto ściągał, ten składa"
Na tak postawiona sprawę mogłam odpowiedzieć tylko:
"No, dobra, wcale nie musisz tego składać, ja to zrobię z przyjemnością za ciebie, zwłaszcza, że za składanie czeka nagroda..."
Julek zajął się zaraz składaniem mówiąc:
"No, dobra, poskładam, bo mi się już tak stęskniło za składaniem..."

MAKABRRRA

Wybierałam się z dziećmi na dwór (Julek 4 lata, Adaś 5 miesięcy), babcia przyszła mi pomóc, bo szło raczej opornie (niemowlęta przypominają czasem  ośmiornice, aż dziw bierze, że mają tylko po 4 kończyny, kiedy próbuje się je wsadzić w kombinezon, sprawa wydaje się z góry przegrana). Zatem przyszła babcia i przy ubieraniu zajmowała Julka rozmową:
"Z ilu osób składa się wasza rodzina?"
"Cztery: mamusia, ja, Adaś, no i tatuś."
"A ile jest dzieci u was w rodzinie?"
"Dwa. "
"No, a kto jest najmłodszy?"
"Adaś."
"A potem?"
"Ja."
"A potem?"
"Mamusia."
"A kto jest najstarszy?"
"Tatuś."
"A skąd ty to wiesz?"
"No, bo tatuś jest największy."
"No, ale patrz, Julciu, jak to jest - ja jestem starsza od dziadziusia, a to on jest ode mnie większy."
"No bo ty się już kurczysz, żebyś się do trumny zmieściła."

Muszę tu nadmienić gwoli wyjaśnienia i usprawiedliwienia mojego piewrworodnego, że teściowa sama jest sobie winna, bo przy lada okazji, rozwodziiła się nad tym , co to się nie stanie, jak jej zabraknie i w dosyć obrazowy sposób przedstawiała Julkowi informacje na temat śmierci - zwłaszcza, że mieliśmy niedawno pogrzeby w rodzinie.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Poprawność wypowiedzi

Wpadli do nas znajomi z synem o 1,5 roku starszym od Julka. Julek jeszcze nie wymawiał wtedy "cz", ani "r" (miał 4 lata). Julek jak zwykle w tamtym czasie chciał się bawić w Harrego Pottera. Zaproponował więc koledze: "Bawimy się w Halego Potela, dobze? Będziemy calować". Na to Damian, przedszkolak pęłną gębą, poprawił go bez zająknięcia: "Nie mówi się calować, tylko carować!"

Skurczone powietrze

Piekłam kurczaka na obiad, Julek był u dziadków, jak wrócił zastał roznoszący się po całym mieszkaniu przyjemny zapach. Podsumował go w następujący sposób: "Ale skurczone powietrze"...

Chleb jednorazowy

Julek (4 lata) miał iść z babcią do sklepu. Dałam mu małą torbę na zakupy, którą mu niedawno uszyłam i 1,20 zł na żelki. Ale, że moje dziecko ma serce na dłoni, spytało, co ma mi kupić. Odparłam, że może być chleb razowy. No i poszli. Pieniądze zgubił jeszcze na podwórku (później się odnalazły między cegłami przy żywopłocie). Ale z zakupami coś mu się pomyliło. Jak go babcia zapytała w sklepie, co miał kupić, to odpowiedział, że... chleb jednorazowy.

Zaklęty braciszek

Julek miał prawie 4 lata, kiedy czytaliśmy pierwszy raz Harrego Pottera. Miałam potem przekichane, bo bardzo się z nim utożsamiał i ciągle się chciał "w niego bawić". Zwykle zaczynał: "Pobawimy się w Harrego Pottera, dobrze?" - przeciągał przy tym charakterystycznie ostatnią sylabę -"Ty będziesz Hermiona, ja Harry Potter, a Adaś będzie Ron, bo go Voldemort zaczarował (Adaś miał wtedy 4 m-ce), że jest taki malutki. Ale heca, no nie?!" A że nie wypowiadał jeszcze "R" te jego wywody brzmiały szczególnie rozbrajająco...

Zycenia dla babci

2 i pół letni Julek (od początku wygadany, że ho-ho!) takie życzenia podyktował mi, żebym napisała je dla babci z okazji jej święta: "Zycę Ci, zebyś nie jadła niezdlowych zecy i to wsysko, bo babcia jes jus gzecna psecies. Zycę jesce zdlowia poctą: zebyś była zdlowa.

Zjedzone dziecko

  Kiedy spodziewaliśmy sie z mężem kolejnego dziecka, stwierdziłam, że trzeba naszego pierworodnego (wtenczas około 3-letniego) poinformować o tym przełomowym zdarzeniu. Moment po kąpieli, kiedy był rozleniwiony i lekko śpiący, wydawał się po temu odpowiedni. Posadziłam go więc na pralce i w trakcie ubierania piżamy zagaiłam rozmowę: "Wiesz, Julku, niedługo będziesz miał siostrzyczkę, albo braciszka. Będziesz miał się z kim bawić... Co prawda na razie dziecko jest jeszcze malutkie, mam je tu w brzuchu..." - położyłam sobie rękę w okolicy pępka. Julek zmartwiał. A potem wypalił z wyrzutem: "Zjadłaś go?!!!"